Niegroźny nadmiar wiedzy

lip
08
2012

Za mną lektura felietonu Petera Wattsa w numerze 6 “Nowej Fanatastyki”, w którym kanadyjski pisarz-naukowiec kontynuuje przekonywanie czytelnika, że fantastyka naukowa pisana przez naukowców jest kiepska. O ile podoba mi się działalność literacka Wattsa, tak samobiczowanie uprawiane przezeń w NF trochę mnie mierzi. Nie rozumiem, dlaczego facet od kilku miesięcy z takim zapałem usiłuje nam udowodnić, że on, Watts, do pisania fantastyki naukowej zupełnie się nie nadaje. Taka bowiem wyłania się z jego felietonów logika – naukowiec w roli autora SF jest do niczego, a ja jestem/byłem naukowcem, zatem i ja pisarzem muszę być kiepskim. C.b.d.u. Jego prawo, żeby sobie jęczeć. Moje, żeby się z jego tezami nie zgadzać.

Watts przed napisaniem tej serii felietonów powinien był zrobić głębszy research i dokonać analizy statystyczno-porównawczej na zdecydowanie pokaźniejszej próbce, niż tylko on sam plus paru innych autorów, za którymi ewidentnie nie przepada. Co by mu z takiej analizy wyszło? Ano, na przykład taki obrazek: mamy zasadniczo dwie grupy piszących fantastykę naukową – jajogłowych i niejajogłowych. Liczba tych drugich zapewne o rzędy wielkości przewyższa liczbę tych pierwszych i biorąc pod uwagę wartości bezwzględne również liczba utworów „czytalnych” autorstwa nienaukowców będzie większa. Co może dać całkowicie mylne wrażenie, że nienaukowcy piszą fantastykę lepiej. Więcej… »

Dr Jekyll i Mr Hyde, albo jak przestać się martwić i polubić fantastykę naukową

maj
14
2012

Dziś parę słów o wrażeniach z lektury majowego numeru NF. Wieje z niego smutkiem za sprawą dwóch felietonów – autorstwa Rafała Kosika i Petera Wattsa. Obaj załamują ręce nad fantastyką naukową, każdy z nich z innego powodu.

“Ludzie są coraz mniej ciekawi obrazu prawdziwego świata” pisze Rafał Kosik. Ten punkt widzenia uważam za zdecydowanie zbyt wąski, czarno-biały i skażony tym, co na własny użytek nazywam szowinizmem temporalnym – czyli analizą określonych zjawisk wyłącznie z perspektywy czasu teraźniejszego. Nauka, mówi Rafał, stała się dziś czymś tak trudnym i skomplikowanym, że autor twardej SF ma przed sobą tylko dwa wyjścia – albo napisać o czymś w sposób równie trudny i skomplikowany, odstraszając od swego dzieła wszystkich prócz kilku ekspertów w danej dziedzinie, albo wręcz na odwrót, olać i niczego nie wyjaśniać, tym samym właściwie przekreślając cały sens fantastyki naukowej. Zdaniem RK proza pisana podług konwencji nr 1 to ta dobra, i im gęstsza od żargonu, szczegółowych tłumaczeń oraz innych super-technikaliów, tym lepsza. A że dzisiejszy “przeciętny czytelnik” nie jest już ni diabła zainteresowany, jak to czy tamto (np. komputer kwantowy lub Wielki Zderzacz Hadronów) działa na odpowiednio głębokim poziomie złożoności, więc i po ową dobrą (wg. definicji Rafała) literaturę fantastycznonaukową już w ogóle nie chce sięgać. Woli fantastykę lekką, łatwą, przyjemną i naiwną. Wniosek? Hard SF stało się gatunkiem błyskawicznie i nieuchronnie wymierającym. Pozwolę sobie zupełnie się z tym nie zgodzić. Więcej… »

Load me up, Scotty, czyli transfer świadomości

kwi
01
2012

Kilka tygodni temu pisałem na blogu o Raymondzie Kurzweilu i o ruchu sin­gu­la­ry­ta­rian zafascynowanych m.in. jego obietnicami nieśmiertelności już za trzy dekady (zob. Czy technologiczna osobliwość jest blisko?). Ta stosunkowo długa przerwa pomiędzy tam­tym wpisem, a tym, wynikła po części z przekonania, że aby uczciwie z kimś po­le­mi­zo­wać, trzeba najpierw dobrze poznać stanowisko i argumenty drugiej strony. Co też w dużej mierze uczyniłem i po przeczytaniu prawie całej książki Kurzweila The Singularity is Near stwierdzam, iż rzetelne odniesienie się do wszystkich poruszonych w niej zagadnień wy­ma­ga­ło­by ode mnie napisania własnej, nie mniej obszernej pozycji. Nie mam takich planów, og­ra­ni­czę się więc na tym blogu tylko do paru konkretnych spraw, które uważam za szcze­gólnie istotne.

Gwoli sprawiedliwości powtórzę to, co już wcześniej mówiłem: Kurzweil głupi nie jest. Nie­mniej, czytając The Singularity is Near trudno mi się oprzeć wrażeniu, że jego futurystyczne idee pochodzą w niepoślednim procencie z literatury SF. Zwłaszcza gdy mówi o sławetnym uploadingu, o digitalizacji świadomości i przenoszeniu jej na jakiś inny, niebiologiczny i dużo trwalszy substrat, można pomyśleć, że czyta się fragmenty dzieł Poula Andersona, Williama Gibsona i jeszcze paru innych. Wierzyć, że taki proces będzie kiedykolwiek moż­li­wy, wolno każdemu z fanów fantastyki naukowej. Wierzyć, że stanie się to w przeciągu najbliższych trzech albo czterech dekad, jest jednak daleko posuniętą naiwnością. Więcej… »

Magia cytatów

mar
17
2012

Jednym ze znanych pytań zadawanych dzieciom w szkole jest „Co autor chciał powiedzieć?”. Autor z reguły nie żyje, więc i tak nie ma jak sprawdzić, czy dobrze zgadliśmy, czy nie. Tak naprawdę każda interpretacja jest słuszna, o ile pani/panu od polskiego się spodoba. Autor pewnie przewraca się w grobie i krew go zalewa, że nikt nie zrozumiał, co miał na myśli, ale cóż, jego problem – było wyrażać się precyzyjnie.

To właśnie spotkało Arthura C. Clarke’a, autora słów „Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii” znanych jako “Trzecie prawo Clarke’a”. W naj­now­szym tekście Jacka Soboty „Deofilia i deofobia” czytamy:

„Fantaści bywają też – z ducha pozytywistycznymi – deofobami. Przekonanie o znakomitych osiągach nauki i technologii, o bezustannym wykładniczym postępie ludzkości sprawia, że Bóg wydaje im się figurą zbędną, hipotezą nadmierną i niepotrzebną do wyjaśnienia zachodzących w przyrodzie zjawisk. Symbolicznym reprezentantem tego nurtu jest nieżyjący już nestor naukowej fantastyki Arthur C. Clarke. Jego słynna formuła, jakoby odpowiednio zaawansowana technologia w niczym nie różniła się od magii, jest kwintesencją takiego pojmowania rzeczy. Oczywiście, ta wiara w moc sprawczą technologii ma w sobie pewną dozę uroczej naiwności.”

W tym momencie Arthur C. Clarke wali pewnie pięścią w wieko od trumny, ale nikt go nie słyszy, zdecydowałem się zatem stanąć w jego obronie, bo sam tego zrobić nie może. Oczywiście to, że wybrałem cytat akurat z tekstu Jacka Soboty, jest zupełnie przypadkowe i nie chcę o tym konkretnym fragmencie dyskutować, bo z podobną interpretacją słów Clarke’a spotkałem się już wielokrotnie w innych kontekstach – np. do usprawiedliwienia antylogicznego terminu „science fantasy”, oraz czytając ogólne dyskusje o fantasy na forach. Więcej… »

Czy technologiczna osobliwość jest blisko?

sty
10
2012

Jest taki stary dowcip o działaczu partyjnym, który ma pogadankę dla górali o wyższości światopoglądu materialistycznego nad chrześcijańskim. Gdy skończył, wstaje jeden baca i pyta, czemu koza robi małe okrągłe bobki, a krowa wielkie placki. A gdy skonsternowany agitator odpowiada, że pojęcia nie ma, góral mówi z uśmiechem: „Ech, panocku, o Bogu rozprawiacie, a nawet na gównie się nie znacie”.

Ten kawał z czasów PRL przypomniał mi się całkiem niedawno przy okazji czytania któregoś z kolei tekstu na temat transhumanizmu i tzw. “singularity”, czyli “technologicznej osobliwości”. Terminy te są popularne głównie wśród czytelników SF i jest całkiem prawdopodobne, że wiele osób nigdy wcześniej się z nimi nie zetknęło. Szczerze powiedziawszy, nie zajmowałbym się tym, gdyby transhumanizm i “technologiczna osob­li­wość” były tematami poruszanymi wyłącznie w literaturze fantastycznej. Niestety jednak o post-ludziach, transhumanizmie i “osobliwości”, która jest niby tuż-tuż, zaczyna się od pewnego czasu, ku mojemu zdumieniu, mówić serio.

Czym jest zatem ów singularytarianizm? No cóż, można by go w wielkim skrócie nazwać religią ateistów, bo daje im nadzieję na życie wieczne bez potrzeby wierzenia w jakiegokolwiek boga. A jak można to życie wieczne osiągnąć? Na to pytanie odpowiada guru transhumanistów, Raymond Kurzweil, który twierdzi, że w trzeciej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku (czyli już za jakieś 10-15 lat) zdarzy się cud i wszystkie tajniki funkcjonowania ludzkiego mózgu zostaną odkryte. Nasza wiedza o centralnym ukła­dzie nerwowym, wspomagana takimi technologiami, jak mózgowe nanoboty, będzie rosnąć wykładniczo i najpóźniej (najpóźniej!) w roku 2039 pozwoli na transfer świadomości do komputera. Gdzie, odcieleśnieni i beztroscy, będziemy żyć bardzo długo i bardzo szczę­śli­wie. Amen.

Super. Tyle, że to nie takie proste.

Więcej… »

Za wcześnie na mauzoleum

lis
30
2011

Kiedy jakiś rok temu Michał Cetnarowski zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nie napisałbym opowiadania do antologii z okazji 90 rocznicy urodzin Stanisława Lema, w pierwszym odruchu zareagowałem jak jeż. Zapytałem Cetnarowskiego, czy oczekuje ode mnie tekstu, który jest czymś w rodzaju zlepka pomysłów Stanisława Lema? Stanowczo zaprzeczył, co pozwoliło nam kontynuować rozmowę na ten temat. Jakie zatem opowiadanie miał na myśli Redaktor przyszłej antologii? Spodziewał się tekstu, który nawiązuje do twórczości Lema w wybrany przez autora sposób i nie chodzi mu o żadną kalkę. Takie podejście mi się spodobało, bo ostatnią rzeczą, jaką bym chciał, to żeby czytelnicy kojarzyli mnie z tym, który świetnie podrabia Lema.

Głos Lema

Antologia ukazała się przed paroma tygodniami i recenzje zbiera co najmniej dobre. Można z nich wyciągnąć wniosek, że każdy znajduje w niej coś dla siebie. Te opowiadania, które jednym podobają się mniej, innym podobają się bardziej i odwrotnie. Cieszy to przede wszystkim dlatego, że opinie te pisane są w większości przez młodych ludzi, którzy często przyznają, że z bogatej bibliografii Mistrza gros jest im w ogóle nieznana, i że dopiero lektura antologii zachęciła ich do uzupełnienia braków. Osiągnięcie celu Redaktora i wydawnictwa Powergraph, czyli wzbudzenie zainteresowania twórczością Lema wśród młodego pokolenia, wydaje się zatem całkiem realne.

Ale, jak wiadomo, wszystkim dogodzić nie sposób. I tego, szczerze powiedziawszy, spodziewałem się od samego początku (podobnie zresztą jak Jacek Dukaj, czego dał wyraz we wstępie), a mianowicie, że prędzej czy później odezwą się lemofile ortodoksyjni, dla których Mistrz był tylko jeden i pisanie opowiadań takich, jak w antologii, to świętokradztwo. Długo nie trzeba było czekać, a jako pierwszy z “oburzonych” dał głos Marek Oramus i zmieszał praktycznie całą antologię z błotem. Najbardziej poruszył go chyba tytuł antologii – “Głos Lema” – i odniosłem wrażenie, że uraził on uczucia “religijne” autora recenzji. Bo taki niestety wydźwięk ma cały ten tekst – dla Marka Oramusa nie istnieją współcześni pisarze fantastyki. Polska fantastyka skończyła się na Lemie, a cała reszta to śmieć. Oczywiście autor recenzji wcześniej nie zapoznał się z tym śmieciem i dlatego nazwiska pisarzy z antologii nic mu nie mówią – on po prostu wie, że nikt inny nie będzie już pisał tak jak Lem, więc nie ma po co czytać. Więcej… »

Program YGGDRASIL wystartował ;)

paź
07
2011

Gdy 10 lat temu szukałem dobrej nazwy dla opisanego w mojej powieści projektu naukowego dotyczącego stworzenia quasi-żywej, samowystarczalnej me­ga­struk­tu­ry przypominającej drzewo, “Yggdrasill” wydał mi się odpowiedni. Chcąc wytłumaczyć tę trochę poetycką nazwę, uzasadniłem ją tym, że Helen Bjorg pochodziła ze Skandynawii i lubiła tamtejszą mitologię:

„Piekielna awantura w trakcie posiedzenia Rady. Zaczęło się niewinnie, od propozycji Helen, żeby z dniem dzisiejszym zmienić kryptonim całego projektu na „Yggdrasill”. To jakiś termin z mitologii skandynawskiej, na której punkcie ta kobieta ma prawdziwą obsesję. (…) Whitescroft nie wytrzymał i zaatakował Helen, która już od dłuższego czasu spychała go na margines. Nie przebierając w słowach, oskarżył ją niemal o wszystko, poczynając od zdrady naukowych ideałów i zaprzedaniu ich „podejrzanym interesom mafii, czy innych ciemnych organizacji”, a na szerzeniu zwyrodniałego mistycyzmu i czarnej magii kończąc.” Więcej… »

OPERA i orkiestra

wrz
27
2011

O teorii względności i cząstkach elementarnych wiem tyle, ile powinna każda przyzwoicie wykształcona osoba. No, może ciut więcej, ale i tak zdecydowanie za mało, by być kompetentnym głosem w debacie na temat szybszych od światła neutrin. Czy są, czy też nie są, to kwestia naturalnie bardzo istotna, ja jednak chciałbym spojrzeć na nią szerzej i porównać z innym szokującym doniesieniem sprzed paru miesięcy – o bakteriach, które w swych procesach metabolicznych wykorzystują arsen zamiast fosforu. To już akurat moja działka i kiedy mówię „szokujący” nic a nic nie przesadzam. Tylko dlaczego stawiam te dwa newsy obok siebie? Tu jakaś skromna mikrobiologia, a tu fizyka relatywistyczna?

Ano dlatego, że właśnie w parze ilustrują z niezwykłą wyrazistością potęgę, stan zdrowotny i, że tak powiem, przepięknie nieludzki charakter współczesnych badań naukowych. Weźmy każdy przypadek z osobna i zobaczmy najpierw, czym się one różnią. Z jednej strony jest Felisa Wolfe-Simon, u której chęć zrobienia błyskotliwej kariery w świetle fleszy przeważyła chyba nad badawczą rzetelnością (złośliwi nawet rozszyfrowali skrót GFAJ jako „Give Felisa A Job”). Jej praca, zwłaszcza pod względem metodologicznym, okazała się karygodnie niechlujna, wnioski pochopne i co gorsza tak spreparowane, by uzasadniały przyjętą z góry tezę, a odpowiedź na zarzuty kolegów po fachu, delikatnie mówiąc, asekurancka. Błech! Z drugiej zaś mamy zespół z CERN – naukowców wyjątkowo kompetentnych, ostrożnych, pedantycznych i otwartych na krytykę środowiska, jak szczur na stole sekcyjnym. Cóż za przepaść! Więcej… »