Kiedy jakiś rok temu Michał Cetnarowski zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nie napisałbym opowiadania do antologii z okazji 90 rocznicy urodzin Stanisława Lema, w pierwszym odruchu zareagowałem jak jeż. Zapytałem Cetnarowskiego, czy oczekuje ode mnie tekstu, który jest czymś w rodzaju zlepka pomysłów Stanisława Lema? Stanowczo zaprzeczył, co pozwoliło nam kontynuować rozmowę na ten temat. Jakie zatem opowiadanie miał na myśli Redaktor przyszłej antologii? Spodziewał się tekstu, który nawiązuje do twórczości Lema w wybrany przez autora sposób i nie chodzi mu o żadną kalkę. Takie podejście mi się spodobało, bo ostatnią rzeczą, jaką bym chciał, to żeby czytelnicy kojarzyli mnie z tym, który świetnie podrabia Lema.
Antologia ukazała się przed paroma tygodniami i recenzje zbiera co najmniej dobre. Można z nich wyciągnąć wniosek, że każdy znajduje w niej coś dla siebie. Te opowiadania, które jednym podobają się mniej, innym podobają się bardziej i odwrotnie. Cieszy to przede wszystkim dlatego, że opinie te pisane są w większości przez młodych ludzi, którzy często przyznają, że z bogatej bibliografii Mistrza gros jest im w ogóle nieznana, i że dopiero lektura antologii zachęciła ich do uzupełnienia braków. Osiągnięcie celu Redaktora i wydawnictwa Powergraph, czyli wzbudzenie zainteresowania twórczością Lema wśród młodego pokolenia, wydaje się zatem całkiem realne.
Ale, jak wiadomo, wszystkim dogodzić nie sposób. I tego, szczerze powiedziawszy, spodziewałem się od samego początku (podobnie zresztą jak Jacek Dukaj, czego dał wyraz we wstępie), a mianowicie, że prędzej czy później odezwą się lemofile ortodoksyjni, dla których Mistrz był tylko jeden i pisanie opowiadań takich, jak w antologii, to świętokradztwo. Długo nie trzeba było czekać, a jako pierwszy z “oburzonych” dał głos Marek Oramus i zmieszał praktycznie całą antologię z błotem. Najbardziej poruszył go chyba tytuł antologii – “Głos Lema” – i odniosłem wrażenie, że uraził on uczucia “religijne” autora recenzji. Bo taki niestety wydźwięk ma cały ten tekst – dla Marka Oramusa nie istnieją współcześni pisarze fantastyki. Polska fantastyka skończyła się na Lemie, a cała reszta to śmieć. Oczywiście autor recenzji wcześniej nie zapoznał się z tym śmieciem i dlatego nazwiska pisarzy z antologii nic mu nie mówią – on po prostu wie, że nikt inny nie będzie już pisał tak jak Lem, więc nie ma po co czytać.
Jedno tylko opowiadanie z antologii znalazło uznanie pana Marka. Opowiadanie, którego autor “wykazuje zdolność do podrabiania Lemowej stylistyki, co się wydaje banalne, a jest niezwykle trudne, skoro nikt z antologii poza nim tego nie dokonał.” A wcześniej: “Wyższa forma wtajemniczenia polegać mogłaby na pisaniu „tak jak Lem” “. W tym momencie ja zadaję pytanie, w jakim celu autor, który ma już swój styl, miałby – a przede wszystkim, chciałby – pisać “po cudzemu”? Podejrzewam, że można chcieć napisać taki tekst raz na jakiś czas po prostu dla zabawy i bardzo dobrze, że w antologii znalazły się, chwalone zresztą przez wielu, opowiadania wykorzystujące stylistykę Lema. Śmiem jednak twierdzić, że panu Oramusowi pewnie nawet do głowy nie przyszło, że część autorów Lemowej stylistyki podrabiać zwyczajnie nie chce, a nie, że nie potrafi.
Przyznam, że gdy przeczytałem wstęp Jacka Dukaja do antologii, pierwsze, co przyszło mi do głowy to, że został on skierowany wyłącznie do młodych czytelników. No tak, pomyślałem sobie, my starzy jesteśmy nieistotni i nie warto nam poświęcić nawet kilku słów. Jednak po chwili refleksji, a teraz po tekście Marka Oramusa, przyznaję Dukajowi rację – w starszym wieku chcemy czytać tylko te książki, które już znamy. Czyli będziemy w kółko czytać Lema i może ostatecznie przeczytalibyśmy coś jakiegoś innego autora, ale żeby było napisane “tak jak” napisałby to Lem, a najlepiej żebyśmy nawet nie rozpoznali, że to kto inny pisał.
Nie wykluczam, że nieporozumienie wzięło się stąd, że antologia była reklamowana jako zbiór tekstów, jakie mógłby pisać Lem, gdyby żył i właśnie to tak bardzo oburza “starych i wiernych”. Mnie osobiście takie podejście do tematu nie przyszło nawet do głowy i przypuszczam, że Lem gdyby dalej żył, faktycznie pisałby teraz tak, jak Peter Watts, jak to przewiduje Dukaj we wstępie. Podobieństwo jednak między “późnym Lemem”, a Wattsem widzę głównie w pesymizmie i goryczy, które wylewają się z ich dzieł. Czy Lem, gdyby żył, koncentrowałby się głównie na neurobiologii, tak jak Watts, tego już nie jestem wcale pewien.
Za cztery miesiące kończę 50 lat, więc należę do starszego pokolenia. Też uważam, że Lem był genialnym pisarzem, ale nie patrzę na jego twórczość bezkrytycznie i to, nad czym się zastanawiam (i co mógł zrobić również w swojej recenzji Marek Oramus), to pytanie czy Stanisław Lem ma szansę na nieśmiertelność literacką? Przecież jeszcze za jego życia można było usłyszeć / przeczytać wypowiedzi młodych ludzi, że Lem do nich nie trafia. Wystarczy przejrzeć fora internetowe. Główny zarzut to styl Lema, który jest dla młodego czytelnika archaiczny i męczący. To akurat jest zarzut, który do mnie nie przemawia i wydaje mi się sztucznie wyolbrzymiony, jako że nawet dla czytelników z mojego pokolenia styl lemowski był już trochę archaiczny. Słowa w rodzaju “atoli” wyszły z powszechnego użycia przed moim urodzeniem. Nie dla lingwistycznych manieryzmów brałem zatem Lema do rąk, a dla tego, co chciał mi powiedzieć. Pokrętny język ponad błahą treścią byłby dla mnie jedynie przelotnym curiosum, a nie czymś, co zostaje w głowie na zawsze.
Dlaczego Szekspir po czterech wiekach wciąż jest żywy? Czy ma to związek ze stylem, jakim się posługiwał, czy raczej z tym, że jego “Makbeta”, “Króla Leara” czy “Romea i Julię” można z równym powodzeniem osadzić w elżbietańskiej Anglii, feudalnej Japonii, slumsach Johannesburga albo w półświatku chicagowskich gangsterów? Co z jego nieustającą popularnością ma wspólnego pentametr jambiczny? Nic lub prawie nic. Nie może mieć dlatego, że prócz rodaków pisarza i studentów filologii angielskiej, mało kto przeczytał jakąkolwiek sztukę Szekspira w oryginale, a nawet w języku polskim większość z nas czytała tylko te, które są lekturą szkolną. Źródła, z jakich przede wszystkim znamy twórczość Szekspira, to adaptacje teatralne i filmowe, inscenizowane nierzadko we współczesnych realiach i ze współczesnym językiem w ustach bohaterów. To, co w Szekspirze archaiczne, jest zupełnie nieistotne wobec tego, co przetrwało i co nadal jest mocne i czytelne pomimo upływu czasu i kulturowych różnic.
To samo może się stać ze spuścizną Lema. Jego styl i język, nie mówiąc o rekwizytach, zarchaizują się w końcu do tego stopnia, że tylko desperaci będą się porywać na jego dzieła w oryginale. Ale pytania, które zadawał, pozostaną ważkie zapewne bardzo długo. Sęk w tym, czy szukając na nie odpowiedzi, nasi potomkowie będą jeszcze odwoływali się do jego pisarstwa? Czy może liczyć na taką nieśmiertelność jak rzeczony Szekspir, lub bodaj Verne albo H.G. Wells? Wszystko będzie zależało od tego, jak naprawdę głębokie korzenie zapuści w światowej kulturze i czy jego idee zachowają dostateczną świeżość, by być strawnymi i zrozumiałymi dla przyszłych pokoleń.
Rzecz jasna, jakąś tam pamięć o pisarzu można utrzymać sztucznie, na kroplówce, tj. przez wpakowanie go na listę obowiązkowych lektur szkolnych. Tyle, że za trzydzieści lat ministrem edukacji będzie już ktoś z dzisiejszych młodych, do których Lem nie trafia. A jako że treści patriotycznych w jego twórczości nie uświadczysz, jest całkiem prawdopodobne, że “Pirxa” na liście lektur zastąpi “Władca pierścieni”, bo to właśnie na Tolkienie przyszły minister się wychował. Na taki bilet do wieczności za bardzo bym więc nie liczył, tak samo jak na to, że generacja “dzieci Lema”, które będą o nim zawsze pamiętać, pożyje więcej niż jeszcze jakieś 30-40 lat.
A dalej? Czy jest nadzieja, że Lem będzie ożywał w kolejnych twórczych inkarnacjach? To nie jest niemożliwe, czego dowodem choćby rzeczona antologia Powergraphu. Ale to jeszcze wszystko jakby dziś. Lecz za 400 lat? Czy to, co przekazał nam Lem, jest na tyle uniwersalne, żeby można było na tej podstawie budować coś nowego wiele lat później, gdy świat oraz nasza wiedza o nim się zmieni? A zmieni się nie do poznania! Lem przecież ludzkimi żądzami, ludzkim cierpieniem, ludzkimi emocjami niewiele się zajmował. Jego bohaterowie byli potrzebni głównie do opisywania “nieznanego”. Tyle, że kiedyś to nieznane stanie się powszechnie znane i co wtedy pozostanie? Szekspir pisał o ludziach, którzy w swoich podstawowych zachowaniach nie zmienili się od tysiącleci, podczas gdy nasza wiedza o Wszechświecie, o którym pisał Lem, podlega nieustannej weryfikacji. Kiedy nadejdzie ten moment, gdy nie tylko język Lema zanachronizuje się ze szczętem, ale również problematyka którą podejmował? Czy jest w jego twórczości coś, co wygra z czasem i postępem? Na razie nie sposób na to pytanie odpowiedzieć.
Marek Oramus kończy swoją recenzję słowami: “Trzecim ciekawym tekstem w „Głosie Lema” jest wstęp Jacka Dukaja, który odsyła pisaninę Lema do lamusa, pomiędzy zakurzone klasyki. Starając się chyba brać stronę autorów sugeruje, iż opowiadania z antologii nawiązują do jakiegoś „średniego” Lema, z lat 60. ubiegłego wieku. Ach, gdyby to była prawda, wylibyśmy wszyscy z rozkoszy.” Wszyscy, czyli kto? Pokolenie, które w większości jest już na emeryturze lub zostało mu do niej zaledwie kilka, kilkanaście lat? To fakt, że społeczeństwo się starzeje, ale mówienie o emerytach “wszyscy”, to lekka przesada. A czy z rozkoszy wyłoby dzisiejsze pokolenie 15-, 20-, 30-latków? Wątpię. Takiej reakcji można by się było spodziewać po tekstach pisanych “tak jak” Tolkien, ale nie Lem! Wie to każdy, kto jest zorientowany w preferencjach czytelników fantastyki. To nie Dukaj odsyła Lema do lamusa, robi to już od jakiegoś czasu młodzież, a Dukaj jedynie stwierdza smutny fakt.
Mistrz starszego pokolenia walczy teraz wśród młodych o przetrwanie, o to, czy będzie pisarzem martwym, zabranym do grobu przez Oramusa i jemu podobnych purystów, czy też żywym, inspirującym i odczytywanym na nowo przez co najmniej kilka następnych pokoleń. Czy wygra tę walkę? Bez pomocy współczesnych twórców i bez nawiązywania przez nich do jego twórczości będzie mu bardzo trudno. Czy jednak współcześni pisarze będą chcieli tak sami z siebie do tej twórczości nawiązywać? Tego nie jestem pewien. Gdyby nie antologia “Głos Lema”, moje opowiadanie “Zakres widzialny” nigdy by nie powstało. Z prostego powodu: od razu pojawiłaby się krytyka, że zbyt wiele w nim z Lema, czyli że po prostu ściągnąłem pomysł, bo pewnie skończyły mi się własne. A na zarzut kopiowania i wtórności jestem wyjątkowo wrażliwy. (Nota bene, wg. jednych recenzentów “ściągałem” z Solaris, a wg drugich z Edenu, co mnie bawi, ale i cieszy, bo oznacza, że udało mi się osiągnąć cel – opowiadanie z widocznym nawiązaniem do Lema bez odwoływania się do konkretnych pomysłów.)
Podejrzewam, że bez takich przedsięwzięć jak antologia wydawnictwa Powergraph, gdzie “ściąganie” jest mile widziane, mało który pisarz będzie chciał w widoczny sposób czerpać z Lema. Choć można często natknąć się na dyskusje czytelników dotyczące tego, kto ze współczesnych polskich pisarzy mógłby być drugim Lemem, tak naprawdę wątpię, czy ktokolwiek z piszących tego pragnie. Bo jaka to chluba być “drugim”, lub pisać “tak jak”? Znacznie więcej satysfakcji daje bycie oryginalnym.