Czy technologiczna osobliwość jest blisko?

sty
10
2012

Jest taki stary dowcip o działaczu partyjnym, który ma pogadankę dla górali o wyższości światopoglądu materialistycznego nad chrześcijańskim. Gdy skończył, wstaje jeden baca i pyta, czemu koza robi małe okrągłe bobki, a krowa wielkie placki. A gdy skonsternowany agitator odpowiada, że pojęcia nie ma, góral mówi z uśmiechem: „Ech, panocku, o Bogu rozprawiacie, a nawet na gównie się nie znacie”.

Ten kawał z czasów PRL przypomniał mi się całkiem niedawno przy okazji czytania któregoś z kolei tekstu na temat transhumanizmu i tzw. “singularity”, czyli “technologicznej osobliwości”. Terminy te są popularne głównie wśród czytelników SF i jest całkiem prawdopodobne, że wiele osób nigdy wcześniej się z nimi nie zetknęło. Szczerze powiedziawszy, nie zajmowałbym się tym, gdyby transhumanizm i “technologiczna osob­li­wość” były tematami poruszanymi wyłącznie w literaturze fantastycznej. Niestety jednak o post-ludziach, transhumanizmie i “osobliwości”, która jest niby tuż-tuż, zaczyna się od pewnego czasu, ku mojemu zdumieniu, mówić serio.

Czym jest zatem ów singularytarianizm? No cóż, można by go w wielkim skrócie nazwać religią ateistów, bo daje im nadzieję na życie wieczne bez potrzeby wierzenia w jakiegokolwiek boga. A jak można to życie wieczne osiągnąć? Na to pytanie odpowiada guru transhumanistów, Raymond Kurzweil, który twierdzi, że w trzeciej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku (czyli już za jakieś 10-15 lat) zdarzy się cud i wszystkie tajniki funkcjonowania ludzkiego mózgu zostaną odkryte. Nasza wiedza o centralnym ukła­dzie nerwowym, wspomagana takimi technologiami, jak mózgowe nanoboty, będzie rosnąć wykładniczo i najpóźniej (najpóźniej!) w roku 2039 pozwoli na transfer świadomości do komputera. Gdzie, odcieleśnieni i beztroscy, będziemy żyć bardzo długo i bardzo szczę­śli­wie. Amen.

Super. Tyle, że to nie takie proste.

 

Magiczna moc obliczeniowa

Spora część charyzmy Kurzweila bierze się stąd, że zdaniem wielu posiada on nieomal nadprzyrodzone zdolności prekognicyjne. Przykład? A choćby przepowiednia, że w 1998 roku pojawi się komputer, który wygra w szachy z każdym. Pojawił się w 1997, facet pomylił się więc tylko o rok i z miejsca został okrzyknięty jasnowidzem technosfery.

Według transhumanistów porażka Kasparowa z Deep Blue jest jednym z koronnych do­wo­dów potwierdzających tezę, że istnieje bezpośrednia, liniowa zależność pomiędzy wzrostem mocy obliczeniowej mikroprocesorów a inteligencją, że jest jakaś graniczna liczba flopów, po przekroczeniu której w krzemowych okruszkach rozbłyśnie nagle światło rozumu, i że Deep Blue najprawdopodobniej już ów Rubikon przeszedł.

Będę taktowny i ograniczę się do nazwania tego naiwną nadinterpretacją. Na takiej samej zasadzie mógłbym stwierdzić, że gramofon to maszyna, która nauczyła się śpiewać jak Caruso. Kasparow nie przegrał z komputerem, lecz z jego programistami, i bez ich al­go­ryt­micz­ne­go wkładu Deep Blue nie byłby bardziej inteligentny od szafy, a na pewno mniej użyteczny. Deep Blue, czy też najnowszy elektroniczny celebryta, Watson (tu i tu), to w dalszym ciągu nic więcej, jak tylko arytmometry. O całe rzędy wielkości szybsze od pierwszych lampowych “elektromózgów” i dużo sprytniej zaprogramowane, nie zmienia to jednak faktu, że w sławetnej rozgrywce Kasparow miał tak naprawdę za przeciwnika człowieka, plus tępe i całkowicie nieświadome swej roli liczydło. Jestem więcej niż pewien, że w tych kilkuset miliardach tranzystorów nie pojawiłaby się – ot tak, bez software’u – nawet iskierka autonomicznej myśli, o jaźni nie wspominając. A propos, podczas ostatniego Singularity Summit Michael Shermer spytał twórcę Watsona, Davida Ferrucciego z IBM, czy jego twór wie, że wygrał Jeopardy. “Ależ tak!” odparł Ferrucci. Shermer był sceptyczny. “Jakim cudem, skoro taki poziom samoświadomości komputerów nie jest jeszcze możliwy?”, zapytał. “Wie, bo mu powiedziałem”, odparł Ferrucci. No tak. Można nawet zaprogramować komputer, by wydawał tryumfalne okrzyki zwycięstwa, tylko co to zmieni?

Tu co rozsądniejsi z transhumanistów w mig mi wytkną, że upraszczam i przeinaczam, bo to przecież właśnie o ten software, który daną kupę martwego złomu – czy galarety – ożywia, się rozchodzi, i że czysta moc obliczeniowa to tylko środek, celem zaś jest wykorzystanie jej do symulacji działania centralnego układu nerwowego. Biorąc rzecz od absolutnych podstaw, nie mam z tą ideą problemu. Mam natomiast olbrzymi problem z czasem, który według singularytarian jest konieczny i wystarczający do stworzenia takiego symulakrum, a przede wszystkim z ich naiwnością i niezrozumieniem (albo udawaniem niezrozumienia), jak złożony jest system, który chcieliby w wersji cyfrowej zrekonstruować.

Kurzweil nie widzi przeszkód i odwołuje się do analogii z ludzkim DNA. Kiedy startował Human Genome Project, powiada, zakładano – i to optymistycznie – że potrwa on co najmniej dwadzieścia lat. Początek był ślamazarny, w miarę jednak usprawniania technik laboratoryjnych sekwencjonowanie przyśpieszyło wykładniczo i kompletny genom człowieka został odczytany wcześniej, niż ktokolwiek śmiałby przewidywać. Genomy innych gatunków odczytujemy teraz w czasie stanowiącym drobny ułamek tego, co dawniej, a za dziesięć lat będzie to znowuż ułamek tego, co dziś. Postęp jak ta lala, zaprzeczą państwo? I dokładnie tak samo będzie z mózgiem.

O rly?

 

Inżynieria wsteczna

Zacznijmy od prostej księgowości. Ludzki mózg zawiera średnio sto miliardów neuronów. Z każdego z nich wyrasta średnio dziesięć tysięcy dendrytów o sumarycznej długości kilku milionów kilometrów (sic!). Każdy dendryt kończy się synapsą, każda zaś z synaps – tych podstawowych zworek, które spajają naszą szarą masę w funkcjonalny obwód – ma średnio po tysiąc oddzielnych punktów transmisji sygnału z komórki do komórki. Po przemnożeniu otrzymujemy zawrotną liczbę circa stu bilionów połączeń synaptycznych, które składają się na tzw. konektom (przez analogię do genomu, czyli całkowitej informacji genetycznej, czy proteomu – kompletnego garnituru białek w organizmie). Tym, na których suche liczby nie robią wrażenia, proponuję obejrzeć prezentację Prof. Sebastiana Seunga z MIT.

Ale neurony to nie wszystko. Oprócz nich mamy w mózgu rozmaite komórki pomocnicze, przewyższające te pierwsze liczebnie w stosunku co najmniej jeden do dziesięciu. Do niedawna neurobiolodzy traktowali je z niejaką pogardą, jak zwykłą pałacową służbę. Ale przestali, odkąd wyszło na jaw, że niektóre z nich, tzw. astrocyty, są aktywnie za­an­ga­żo­wa­ne w procesy transmisji i modulacji sygnałów nerwowych, może nawet w równym stopniu, co neurony właściwe. I nasz konektom robi się ni stąd, ni zowąd jeszcze większą i bardziej skomplikowaną plątaniną.

Mając ten obraz przed oczami, wróćmy do Raya Kurzweila i jego porównań z genomiką. Dr Steven Novella, neurolog z Yale University School of Medicine, w swoim artykule “Kurzweil vs Myers on Brain Complexity” pisze:

“Złożoność projektu (Human Genome Project) była liniowa – zdekodowanie ostatnich 10% było tak trudne, jak zdekodowanie pierwszych 10%, dla Kurzweila był to zatem doskonały przykład. Lecz inne kwestie, jak choćby zrozumienie tego, jak mózg działa, nie są liniowe w swojej złożoności. W miarę pogłębiania się naszej wiedzy o mózgu, poziom skomplikowania wzrasta. (…) Kurzweil nie kwantyfikuje pewnych problemów (np. jak dużo na chwilę obecną o mózgu wiemy) i nie uwzględnia faktu, że nawet nie wiemy, jak wiele nie wiemy. Może być wiele ukrytych warstw złożoności funk­cjo­no­wa­nia mózgu, z których istnienia jeszcze nawet nie zdajemy sobie sprawy.”

Jak choćby owe astrocyty, których parę lat temu żaden neurobiolog w swych rozważaniach nie uwzględniał.

Żeby jednak wiedzieć, jak wiele się nie wie, trzeba znać trochę więcej niż podstawy danej dziedziny. I to właśnie zarzuca Kurzweilowi PZ Myers – biolog z University of Minnesota. W swoim artykule pt. “Singularitarianism” nazywa rzecz po imieniu. Mówi wprost: Kurzweil nie rozumie biologii. Podejrzewam, że nikt, kto orientuje się w problemach jakie mają badacze mózgu, nie odważyłby się wyznaczyć jakiejkolwiek, nawet przybliżonej daty poznania jego budowy, a co dopiero twierdzić, że “Singularity is near” (“Technologiczna osobliwość jest blisko” – tytuł książki Raya Kurzweila, przyp. autora). Prof. David J. Linden z Johns Hopkins University School of Medicine w swoim artykule “The Singularity is Far: A Neuroscientist’s View” (“Technologiczna osobliwość jest daleko: Spojrzenie Neuro­bio­loga”) pisze:

“Jestem neurobiologiem i ostatnie 28 lat spędziłem na badaniach ko­mór­ko­wych i molekularnych podstaw pamięci i percepcji. Jestem optymistą i technofilem, myślę jednak, że wyrażając swoje wątpliwości co do skali czasowej prognoz Kurzweila, mówię w imieniu ogromnej większości naukow­ców zajmujących się mózgiem.”

Podobne zdanie na ten temat ma wspomniany wcześniej dr Novella:

“Nie mamy na przykład najmniejszego pojęcia, jak i w jaki sposób dany wzorzec połączeń nerwowych odpowiada konkretnemu słowu i jak łączy się z naszą wiedzą o tym jak to słowo wypowiadać, z tym co w całej swej złożoności to słowo oznacza, z pamięcią o użyciu tego słowa w rozmaitych kontekstach i jego związkiem z innymi słowami bądź częściami słów. Ale co najważniejsze – my nawet jeszcze nie wiemy, jak skomplikowany jest w rzeczywistości ten problem, stąd przewidywanie jak długo nam zajmie jego rozwiązanie uważam za całkowitą głupotę.”

E tam, Kurzweil wie swoje. Uważa, że mózg jest nie bardziej skomplikowany od klocków Lego – kilkadziesiąt różnych rodzajów klocków (modułów), powtórzonych miliardy razy. To wszystko. I gdzie tu trudność? Przedszkolak by sobie z tym poradził.

No to zacytujmy dr Novellę raz jeszcze:

(…) bazując na błędnych założeniach, Kurzweil rażąco lekceważy złożoność mózgu. Zgadzam się z Kurzweilem, że istnieją (w mózgu) moduły i wzory powtarzające się miliardy razy. Ale nie powtarzają się one tak sobie. Nie można opisać tego aspektu neuralnej architektury charakteryzując jakiś konkretny moduł, a następnie stwierdzić – powtórzmy go miliard razy. Z każdą powtórką wiąże się bowiem powstanie nowego i znaczącego wzoru połączeń z innymi rejonami mózgowia i resztą ciała. Kurzweil zdaje się to rozumieć, kiedy mówi: >>Informacja zawarta jest również w połączeniach pomiędzy neuronami, ale również w ich wzorcach istnieje ogromna nadmiarowość.<< Mam jednak wrażenie, że podchodzi on do tej kwestii o wiele za lekko. Nie możemy przyjmować, że wzór połączeń międzyneuralnych jest po prostu redundantny.”

Tako rzecze ekspert. Mimo to spróbujmy przyjąć, że nos Kurzweila jest lepszy od wszystkich specjalistów razem wziętych i że w zakreślonych przez niego ramach czasowych szczegółowa i kompletna mapa mózgu jednak powstanie. Czy to oznaczałoby koniec drogi? Przeciwnie, przypuszczam, że to nie byłby nawet jej początek. Tak jak w przypadku genomu, którego odczytanie zaowocowało całą lawiną nowych pytań zamiast konkretnych odpowiedzi. Nieuleczalne choroby jak nimi były przedtem, tak są i teraz. Sekretu wiecznego życia wciąż nie odnaleziono. DNA nie okazało się panaceum ani tablicami z Góry, lecz zaledwie elementem znacznie większych puzzli, w których znalazło się nawet miejsce dla – o zgrozo – reinkarnowanego lamarckizmu w postaci epigenetyki! :) I jeśli Kurzweilowi et consortes się zdaje, że z mózgiem sprawa będzie zgoła inna albo łatwiejsza, to albo rzeczywiście, jak mówi PZ Myers, ni w ząb biologii nie rozumieją, albo są zwykłymi hochsztaplerami żerującymi na ignorancji tłumów. Tertium non datur.

Kurzweil (przy uprzejmym założeniu, że jego wypowiedzi są szczere, a nie cynicznie kłamliwe) popełnia grzech ślepej wiary w redukcjonizm. Nie on jeden zresztą, bo postrzeganie rzeczy w złudnie liniowych odniesieniach przyczyna -> skutek jest czymś wrodzonym każdemu z nas. To dlatego naukowcy polegają na statystyce, na tych wszystkich współczynnikach korelacji, poziomach istotności oraz ufności, itp. Gwarantuje to jako taki obiektywizm, ale zaczyna też przysparzać coraz większych problemów, które chyba nigdzie indziej nie są tak ewidentne, jak właśnie w naukach biologicznych. Statystyczne korelacje pomagają w odnajdowaniu związków pomiędzy niezależnymi zmiennymi, jak np. palenie i rak płuc. Efektywność tej metodologii spada jednak na łeb w przypadku układów tak złożonych, jak nasz organizm, gdzie wszystko jest powiązane ze wszystkim i badanie poszczególnych elementów w oderwaniu jednego od drugiego traci sens. Zrozumienie funkcjonowania całości wymagałoby od nas najpierw zrozumienia wszystkich możliwych interakcji w obrębie danego systemu. Im bardziej skomplikowany system, tym większa ich liczba. A nie ma chyba nic bardziej skomplikowanego, niż ten organiczny superkomputer w naszych głowach. I jeśli teraz ja mógłbym sobie pozwolić na małe proroctwo: Osobliwość? Owszem, może nas czeka, ale zupełnie innego rodzaju, niż chciałby Kurzweil. Krzywa, przedstawiająca stosunek zainwestowanych środków do uzyskanych wyników coraz bardziej się wypłaszcza i przewiduję, dość pesymistycznie, że w końcu dojdzie ona do punktu, gdzie żadna ilość pieniędzy ani żadna liczba za­an­ga­żo­wa­nych w pracę ludzi nie posunie nas już nawet o krok naprzód. Krótko mówiąc, nauka się zatrze jak maluch na szwajcarskich serpentynach i stanie w miejscu. I to na długo przed spełnieniem się pięknych snów singularytarian.

UZUPEŁNIENIE:

Ponieważ na forach pojawiły się zastrzeżenia co do rzekomego utożsamiania przeze mnie terminu „transhumanizm” oraz „technologiczna osobliwość”, wyjaśniam, że powyższy tekst dotyczy „technologicznej osobliwości” i sposobu dochodzenia do niej w rozumieniu Raya Kurzweila. Również to, a nie żadne inne rozumienie terminu „Singularity” mają na myśli cytowani w tekście Prof. Myers, dr Novella oraz Prof. Linden. Pełny tytuł książki Kurzweila to „The Singularity Is Near: When Humans Transcend Biology, a z jego tzw. „timeline” można zapoznać się tutaj: http://en.wikipedia.org/wiki/The_Singularity_Is_Near#Predictions .

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

CZĘŚĆ DRUGA: Load me up, Scotty, czyli transfer świadomości