O teorii względności i cząstkach elementarnych wiem tyle, ile powinna każda przyzwoicie wykształcona osoba. No, może ciut więcej, ale i tak zdecydowanie za mało, by być kompetentnym głosem w debacie na temat szybszych od światła neutrin. Czy są, czy też nie są, to kwestia naturalnie bardzo istotna, ja jednak chciałbym spojrzeć na nią szerzej i porównać z innym szokującym doniesieniem sprzed paru miesięcy – o bakteriach, które w swych procesach metabolicznych wykorzystują arsen zamiast fosforu. To już akurat moja działka i kiedy mówię „szokujący” nic a nic nie przesadzam. Tylko dlaczego stawiam te dwa newsy obok siebie? Tu jakaś skromna mikrobiologia, a tu fizyka relatywistyczna?
Ano dlatego, że właśnie w parze ilustrują z niezwykłą wyrazistością potęgę, stan zdrowotny i, że tak powiem, przepięknie nieludzki charakter współczesnych badań naukowych. Weźmy każdy przypadek z osobna i zobaczmy najpierw, czym się one różnią. Z jednej strony jest Felisa Wolfe-Simon, u której chęć zrobienia błyskotliwej kariery w świetle fleszy przeważyła chyba nad badawczą rzetelnością (złośliwi nawet rozszyfrowali skrót GFAJ jako „Give Felisa A Job”). Jej praca, zwłaszcza pod względem metodologicznym, okazała się karygodnie niechlujna, wnioski pochopne i co gorsza tak spreparowane, by uzasadniały przyjętą z góry tezę, a odpowiedź na zarzuty kolegów po fachu, delikatnie mówiąc, asekurancka. Błech! Z drugiej zaś mamy zespół z CERN – naukowców wyjątkowo kompetentnych, ostrożnych, pedantycznych i otwartych na krytykę środowiska, jak szczur na stole sekcyjnym. Cóż za przepaść!
A co te dwa przypadki łączy? Rzecz jasna, implikacje. Rezultaty obydwu badań uderzają w samo sedno teorii tak dobrze sprawdzonych, że wydają się absolutnie nie do ruszenia. I gdyby okazały się prawdziwe, wszystkie podręczniki do biologii i fizyki trzeba by pisać od początku. Ale jest jeszcze jeden element wspólny i, moim zdaniem, o wiele ważniejszy. Zarówno bowiem sprawa Felisy Wolfe-Simon, jak i eksperymentu OPERA pokazują niezwykłą skuteczność systemu. Na każdym innym polu – polityki, gospodarki czy sztuki – człowiek przegrywa ze swoimi emocjami, uprzedzeniami i zwykłą głupotą. Polityk, bankier czy celebryta może kłamać, oszukiwać i błądzić niczym kura z odciętym łbem bez żadnych poważniejszych konsekwencji tak dla siebie, jak i dla status quo. Kontrola zawodzi na całej linii, błędy i wypaczenia trafiają pod dywan, a gawiedź klaszcze, nieodmiennie w swych wyborach kierując się okiem i uchem zamiast rozumem. Ten mi się podoba, tamten się nie podoba, ten coś rzeknie z ambony i alleluja!, a tamtego wyklnijmy, bo choć nawijkę ma mądrą, to krzywiznę nosa już niewłaściwą.
Według takich kryteriów Felisę, którą wielu (mnie nie wyłączając) odebrało jako antypatyczną, powinno się razem z jej odkryciem z miejsca za drzwi wykopać, a fizyków z CERN w trybie równie natychmiastowym wywindować na piedestał. Ale w nauce to zupełnie nie działa. Tu nic nie dostaniesz za piękne oczy, nikt nie uwierzy ci na słowo i niczego na dłuższą metę nie zdziałasz charyzmą. Tu charakter czy wpływ pojedynczego człowieka jest drugorzędny wobec zasad, dzięki którym funkcjonuje cały ten kram. Felisa może być ostatnią zołzą i karierowiczką, ale gdyby wyniki jej badań zostały niezależnie powtórzone (dotychczas się to nie udało) i w możliwie najbardziej obiektywny sposób potwierdzone, nikogo by już nie obchodziło, kim ona jest, a jedynie jej wkład w rozszerzenie granic naszej wiedzy. I podobnie, ci od neutrin mogą być badaczami godnymi stuprocentowego zaufania, lecz jeśli rezultat ich doświadczeń, po przepuszczeniu przez tryby globalnej naukowej maszynerii, okaże się błędem, to koniec, case closed.
I dlatego w stosunku do tego systemu użyłem wcześniej określenia „nieludzki”. Bo jest tak zadziwiająco nieczuły na milion przyrodzonych wad naszego umysłu. Bo przez cztery stulecia nie pozwolił się nikomu ani zawłaszczyć, ani zdogmatyzować. Bo katapultuje nas daleko poza krawędź ewolucyjnych ograniczeń. Bo na podobieństwo lodołamacza idzie wciąż naprzód nie zważając, jak popieprzeni są poszczególni członkowie jego załogi.
Heliocentryzm, ewolucjonizm, biologia molekularna, teoria względności i mechanika kwantowa – wszystko wspaniałe. Lecz największym osiągnięciem nauki jest… ona sama. System, którego działanie najkrócej scharakteryzował Albert Einstein słowami: „Żadna liczba eksperymentów nie może dowieść, że mam rację; jeden eksperyment może pokazać, że jej nie mam”.