Jest wśród książek na mojej półce antologia „Classic Stories From The Golden Age of Science Fiction”. Sturgeon, Asimov, van Vogt – klasycy gatunku z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jednak nawet bez dat i nazwisk łatwo mógłbym się domyślić, kiedy, w przybliżeniu, dane opowiadanie powstało. Słowo-klucz: “atomowy”. Gdzie się w zmyślonych przez autorów, futurystycznych światach nie obejrzysz, czego nie tknie bohater – od dźwigni mocy w statku kosmicznym, po kosiarkę w przydomowym ogródku – wszędzie buzuje nuklearny żar. Oswojony, przyjazny i wszędobylski, jak bateryjki Duracell.
Najwyraźniej była to wówczas ta magiczna ingrediencja, element konieczny i nierzadko zupełnie wystarczający, by dany kawałek trafił do przegródki z napisem SF. Przez wiele lat mało który pisarz genre’u potrafił się oprzeć pokusie napychania swych dzieł tą jakże nową, potężną i – co bardzo istotne – abrakadabrowatą dla przeciętnego czytelnika technologią. Więcej… »
Od 1990 roku Rosjanie przewiercają sią do leżącego pod czterokilometrową warstwą antarktycznego lodu jeziora Wostok. Na myśl o nim ślini się każdy biolog i paleontolog, bo jezioro było kompletnie odizolowane od reszty biosfery przez – drobiazg – co najmniej 15 000 000 lat. Żywa skamieniałość to jedno, ale cały sfosylizowany ekosystem? Oh, gimmie, gimmie, gimmie!
No i masz! Już był w ogródku, już witał się z gąską… to jest, już zostało raptem zakichanych dwadzieścia dziewięć metrów do końca – i szlaban. Rosjanie byli zbyt optymistyczni, przez pierwsze trzy i pół kilometra lodu termowiertła wchodziły weń jak w masło, po czym, bach! trafili na lód o strukturze monokrystalicznej, twardej jak granit. I tak dodrążyli się do H -29m, kontynuować jednakowoż nie mogąc, bo, że tak kolokwialnie powiem, w trzy tyłki by zamarzli.
Dwadzieścia dziewięć metrów! I co teraz? Zalać na zimę dół naftą! Na to jednak nie chce wyrazić zgody międzynarodowa społeczność badawcza, ze strachu przed zakontaminowaniem podlodowcowej oazy czasu. Rosjanie zaś, co zrozumiałe, nie chcą, by ich dwudziestoletni wysiłek poszedł wniwecz. Niby Antarktyda, a zrobiło się gorąco.
Ot, takie czasy, że coraz trudniej komuś zoomorficznie nawrzucać. Myron Tumbleson dowiódł, na przykład, że „schlany jak wieprz” jest epitetem obraźliwym wyłącznie dla świń. W kontekście niechlujstwa bądź charakterologicznej wredoty, „ty świnio!” jako inwektywa też jest nieadekwatne. „Ptasi móżdżek”? Tak? No to odpal YouTube i obejrzyj sobie parę klipów z papugami oraz krukowatymi w rolach głównych.
A teraz doszedł, lub raczej odszedł, baran.
Owca zwierzątkiem, jakim jest, każdy niby widzi – kudłatym, potulnym i tępym. Kudłatym, dopóki się za nią fryzjer nie zabierze. Potulnym, gdy sytuacja tego wymaga. Tępym? Zapomnij! Więcej… »
Czy można opracować model ekonomii opierającej się, powiedzmy, na smokach? Jasne. A czy będzie on realistyczny? Biorąc pod uwagę, że nikt jeszcze istnienia smoków o wymaganych przez model parametrach nie dowiódł, śmiem wątpić. Podstawmy teraz w miejsce modelującego konkretną osobę, Roberta Rowthorna – emerytowanego profesora ekonomii z Uniwersytetu Cambridge, a w roli smoka – hipotetyczny gen religijności. Hipotetyczny, albowiem żadne ze znanych mi badań nie wykazało jak dotąd, by taki ciąg nukleotydów pałętał się po naszym genomie.
Fakt ten w najmniejszym stopniu nie przeszkodził jednak Rowthornowi prowadzić swoich dociekań i w ich rezultacie powstała praca Religion, fertility and genes: a dual inheritance model opublikowana w Proceedings of the Royal Society B.
Konkluzje ze swego modelu wysnuł Rowthorn ciekawe. Otóż, najkrócej mówiąc, religia zwycięży. Bezapelacyjnie i stosunkowo niedługo. To prosty mechanizm, proszę tylko przyjrzeć się statystykom: im dana grupa społeczna bardziej religijna, tym bardziej dzietna. Amisze są płodni, muzułmanie są płodni, hinduiści również i wystarczy ich prokreacyjny dynamizm przyrównać do demograficznej równi pochyłej bogatych, mocno zlaicyzowanych społeczeństw, nie tylko zachodnich. Liczby mówią same za siebie: praktykujący obrządki regularnie raz w tygodniu posiadają średnio 2,45 dziecka, raz w miesiącu – 2,01, na tych zaś, którzy mają to w przysłowiowych czterech literach, przypada marne 1,67 potomka. Więcej… »