Czy można opracować model ekonomii opierającej się, powiedzmy, na smokach? Jasne. A czy będzie on realistyczny? Biorąc pod uwagę, że nikt jeszcze istnienia smoków o wymaganych przez model parametrach nie dowiódł, śmiem wątpić. Podstawmy teraz w miejsce modelującego konkretną osobę, Roberta Rowthorna – emerytowanego profesora ekonomii z Uniwersytetu Cambridge, a w roli smoka – hipotetyczny gen religijności. Hipotetyczny, albowiem żadne ze znanych mi badań nie wykazało jak dotąd, by taki ciąg nukleotydów pałętał się po naszym genomie.
Fakt ten w najmniejszym stopniu nie przeszkodził jednak Rowthornowi prowadzić swoich dociekań i w ich rezultacie powstała praca Religion, fertility and genes: a dual inheritance model opublikowana w Proceedings of the Royal Society B.
Konkluzje ze swego modelu wysnuł Rowthorn ciekawe. Otóż, najkrócej mówiąc, religia zwycięży. Bezapelacyjnie i stosunkowo niedługo. To prosty mechanizm, proszę tylko przyjrzeć się statystykom: im dana grupa społeczna bardziej religijna, tym bardziej dzietna. Amisze są płodni, muzułmanie są płodni, hinduiści również i wystarczy ich prokreacyjny dynamizm przyrównać do demograficznej równi pochyłej bogatych, mocno zlaicyzowanych społeczeństw, nie tylko zachodnich. Liczby mówią same za siebie: praktykujący obrządki regularnie raz w tygodniu posiadają średnio 2,45 dziecka, raz w miesiącu – 2,01, na tych zaś, którzy mają to w przysłowiowych czterech literach, przypada marne 1,67 potomka.
Do tego miejsca jeszcze nie jest kontrowersyjnie, suche fakty z tabel i wykresów, które można wielorako interpretować i tłumaczyć. Dalej jednak Rowthorn już najzwyczajniej w świecie pieprzy, bo tylko tak nazwę wywód pozbawiony naukowych podstaw. Nie ma genu religijności, tak jak nie ma genu orientacji homoseksualnej. Ale dla naszego ekonomisty to drobiazg. Ważne, że model wyszedł mu śliczny. Prosty, czysty, wewnętrznie spójny i nawet z jakąś tam mocą predylekcyjną. I tak przystający do rzeczywistości, jak taksonomia jednorożców.
Sam autor coś tam pod koniec przebąkuje samokrytycznie, że praca ma charakter poniekąd spekulatywny i że fenomen religii z pewnością ma również złożone uwarunkowania kulturalno-społeczne (z CAŁĄ pewnością, Mr. Rowthorn!). Nie odżegnuje się on jednak wcale od swych tez głównych, to jest, że wiara w bóstwo z niebiesiech jest w nas genetycznie i precyzyjnie umocowana (nawiasem mówiąc, Dawkins byłby przeszczęśliwy, bo wystarczałoby co bardziej rozmodlonych poddawać terapii genowej), oraz, że segregacja alleli doprowadzi, i to raczej prędzej niż później, do kompletnego wyeliminowania upierdliwych niedowiarków.
Autor napisał:
“The rate at which religious people abandon their faith affects the eventual share of the population who are religious. However, it does not alter the conclusion of the article that the religiosity allele will eventually take over.”
Na co ja panu profesorowi odpowiadam: podszkolić się na emeryturze w paru dziedzinach, jak np. genetyce populacyjnej, neuropsychologii, antropologi, a bodaj i poczciwej historii – ta ostatnia, jeżeli już nic innego, pokazuje dobitnie, że coś z zaprezentowanym modelem musi być nie tak. Upraszałbym również o niechodzenie na przełaj i niewtranżalanie smoków do debat (lub inaczej, niekonstruowanie hipotez na faktach-widmach). Jeśli zaś mimo wszystko czuje pan profesor nieodpartą, wewnętrzną potrzebę spekulowania, to może gdzieś przy kawie, wśród dobrych znajomych. Polecam także ujście literackie. Na pisanie SF nigdy nie jest za późno.
Zródło: Model predicts „religiosity gene” will dominate society