Kilka dni temu pojawił się nowy pakiet BookRage, a w nim między innymi „Yggdrasill”. Wiem, że kilka osób na niego czekało, ale aktualna liczba sprzedanych pakietów jest o wiele wyższa od tego, czego się spodziewałem. Nie ukrywam, że jestem zaskoczony i cieszę się bardzo z tego, że jednak więcej niż kilka osób zainteresowało się tą powieścią (niewykluczone, że przez piękne okładki, za które serdecznie dziękuję Ekipie BookRage).
Muszę przyznać się jednak do czegoś, czego pewnie nikt do tej pory nie zauważył, a mianowicie do tego, że pierwsza część cyklu to nie jest wersja wydana swego czasu przez Runę. „Uśpione archiwum” z pakietu BookRage to wersja po całkiem sporej przeróbce.
Podobno końcówkę „Pożegnania z bronią” Hemingway modyfikował trzydzieści dziewięć razy, a „Starego człowieka i morze” przepisał razy dwieście (sic!), zanim całość jako tako przypadła mu do gustu. Nie wiem, ilu było, ani ilu jest pisarzy podobnych do Hemingwaya. Przypuszczam, że tych samokrytycznych i niezadowolonych z końcowego rezultatu swoich twórczych wysiłków znalazłoby się wielu. Ale obsesyjnie perfekcjonistycznych już zdecydowanie mniej. Bo z pisaniem powieści jest trochę jak z budową domu — nie da się go stawiać wiecznie.
Przypuszczam, że gros autorów działa zgodnie z zasadą „odpal i zapomnij”, tj. nigdy nie czytają tego, co już pisać skończyli. Jest to podejście ze wszech miar właściwe co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, nie da się stworzyć dzieła literackiego, które byłoby doskonałe pod każdym względem, a już szczególnie dzieła z gatunku science fiction. Po drugie powieść, gdy już wydana, przestaje być własnością tego, kto ją stworzył, lecz staje się de facto (abstrahując od praw autorskich) dobrem publicznym. I od tej pory jest ona tworem w pewnym sensie współkreowanym przez czytelników, wszystkich razem i każdego z osobna, przez ich wyobraźnię. To, co ja, autor, widzę w swoich historiach, może być zupełnie niekompatybilne z tym, jak będzie je odczytywać ktoś inny. I, prawdę mówiąc, nie mam za bardzo prawa ingerować w światy, które na bazie moich książek czytelnicy pokonstruowali już w swych głowach.
Każda z trzech moich ulubionych pozycji fantastycznonaukowych — „Eden” Lema, „Piknik na skraju drogi” Strugackich i „Hyperion” Simmonsa są dalekie od ideału i przy każdym ponownym czytaniu znajduję kolejne lapsusy, kiksy, stylistyczne koszmarki, rażące nielogiczności i horrendalne babole. A jednak, gdyby np. Lem wydał drugą wersję swojej opowieści o kosmicznych rozbitkach — w porównaniu do pierwszej mocno poprawioną, literacko dojrzalszą i wyszlifowaną na wysoki połysk — nie jestem wcale pewien, czy byłbym mu wdzięczny. Bo ten nowy „Eden” nie byłby już moim „Edenem”, tym, który jako ośmiolatek połknąłem w parę godzin.
Tak samo, jak nie jestem pewien, czy czytelnicy będą wdzięczni za poprawki i przeróbki, miejscami dość znaczne, których dokonałem w „Uśpionym archiwum”. Ale w tym przypadku (jedynym i ostatnim, przyrzekam) nie mogłem się powstrzymać. Pisałem tę swoją pierwszą powieść nie bacząc zbytnio na to _jak_ piszę. Tylko dzięki wspólnym, heroicznym zmaganiom wydawcy, redaktora i mojej żony z warsztatową nieporadnością autora (i z samym autorem), „Uśpione archiwum” przekształciło się z brudnopisu w coś, co nadawało się jako tako do zaprezentowania. Dziś nie mam im nic do zarzucenia prócz tego, że w swych wysiłkach nie poszli dalej i nie wykazali się jeszcze większą determinacją w „masakrowaniu” debiutanta. Bo ta pierwsza część „Yggdrasill” na pewno byłaby wtedy lepsza, a ja po dwunastu latach nie czytałbym jej z autentyczną zgrozą.
Pewnie nie powinienem był zaglądać do „Uśpionego archiwum” ponownie, ale zajrzałem. I skutek jest taki, że powieść, choć ta sama, nie jest już taką samą. W wielu miejscach usunąłem zbędne według mnie fragmenty, podreperowałem stylistykę bądź załatałem logiczne dziury. W innych znów co nieco dodałem, a w jeszcze innych merytorycznie uzupełniłem, wszystko to robiąc, prawdę rzekłszy, głównie dla siebie, ale też dla osób, które będą czytać „Yggdrasill” po raz pierwszy. Toteż jeżeli Tobie, Szanowny Czytelniku pierwszego wydania, te zmiany nie przypadną do gustu, mogę Cię tylko przeprosić za swój chorobliwy perfekcjonizm i obiecać, że więcej się to nie powtórzy. Niestety, coś za coś, szalonym debiutantem byłem bowiem tylko raz, niezadowolonym ze swej twórczości perfekcjonistą pozostanę niestety na zawsze.
PS. Jakiś czas temu zrobiłem rysunek Drzewa, który zamieszczam poniżej.