Hard SF? A cóż to takiego?

maj
07
2011

Śledząc fora fantastyczne raz po raz znajduję wątki, które krążą wokół tematu hard SF. Z reguły zaczyna się od pytania, czy dany utwór to twarda fantastyka naukowa, czy nie, szybko jednak zamienia się to w dyskusję ogólną o tym, co to w ogóle jest ta hard SF? Z części wypowiedzi można wywnioskować, że dla niektórych rozmówców słowo “hard” w tej nazwie jest synonimem pojęć “trudny do zrozumienia, ciężki do czytania, wymagający specjalistycznej wiedzy od czytelnika”. Nic bardziej mylnego.

Podejrzewam, że część problemu ma swe źródło w klasyfikacji dyscyplin naukowych, innej w Polsce i innej w krajach anglosaskich, skąd, bądź co bądź, termin hard SF przyszedł. Został on utworzony przez analogię do tzw. nauk twardych (hard sciences), czyli takich, które opierają się na pięciu podstawowych filarach metody naukowej:

  1. obserwacji i/lub pomiarze danego zjawiska;
  2. hipotezie, tj. sugerowanym wyjaśnieniu obserwowanego zjawiska;
  3. predykcji, czyli formułowaniu przewidywań na bazie postawionej hipotezy;
  4. zobiektywizowanym teście hipotezy, inaczej mówiąc eksperymencie przeprowadzonym w kontrolowanych warunkach;
  5. powtarzalności wyników eksperymentu.

Oprócz nich w anglosaskiej kulturze akademickiej wyróżnia się również soft sciences. Są to przede wszystkim nauki społeczne, które opierają się bardziej na przypuszczeniach i analizach jakościowych, niż na ścisłym przestrzeganiu wyżej wymienionych rygorów. Głównymi narzędziami badawczymi są tu statystyka oraz modelowanie komputerowe.

Taki podział u nas nie istnieje – my dzielimy nauki na biologiczne, chemiczne, fizyczne, ekonomiczne, farmaceutyczne, leśne, humanistyczne, medyczne, rolnicze, prawne i całą masę innych (zobacz). W potocznym natomiast rozumieniu przeciętnego Amerykanina science to tylko ten wycinek ludzkiej działalności poznawczej, którą my określamy mianem nauk empirycznych bądź przyrodniczych, jak biologia, fizyka, chemia czy astronomia. Cała reszta wrzucana jest tam do worków z etykietami soft sciences, humanities, bądź arts. I podczas gdy językoznawstwo albo historia są przez nas uznawane za naukę, przez Anglosasów właściwie nie. Stąd również termin hard science fiction jest tu i tam pojmowany inaczej – w Polsce szerzej, w Anglii czy za oceanem bardziej restrykcyjnie. Osobiście jestem zdania, że anglosaskie (czytaj: oryginalne) podejście do hard SF jest tym, którego należy się trzymać.

Nasze polskie nauki humanistyczne, które w krajach anglosaskich są określane jako humanities nie są zaliczane do sciences, ani do twardych, ani do miękkich. Zatem, z amerykańskiego punktu widzenia, mówienie o “humanistycznej hard SF” jest czymś z lekka kuriozalnym. Ale nie w Polsce, gdzie kulturoznawstwo czy historia są dyscyplinami naukowymi na równi z fizyką relatywistyczną albo biologią molekularną. No cóż, tradycyjnie, formalnie ani słownikowo nie są, jakkolwiek inaczej mogłoby się beneficjentom naszego lokalnego, skostniałego systemu wydawać. A hard science to hard science, bez względu na miejsce, gdzie się ją uprawia. Pal sześć, gdybyśmy mieli własną, dostosowaną do rodzimych realiów definicję twardej fantastyki naukowej. Skoro jej jednak nie mamy i posługujemy się zagraniczną, to bądźmy również konsekwentni w stosowaniu się do jej kryteriów.

Jeżeli natomiast uznać, że określenie “humanistyczny” oznacza w tym przypadku “dotyczący człowieka”, to jest to w pewnym sensie pleonazm, gdyż każde SF, tego najtwardszego nie wyłączając, dotyczy zawsze i przede wszystkim spraw ludzkich. Na tej zasadzie moglibyśmy dojść do absurdu tworząc np. “humanistyczny kryminał”, “humanistyczny horror” czy “humanistyczną biografię”.

“Hard SF” nie równa się “trudna SF”!

To kolejne nieporozumienie wynikające z faktu, że “hard” jest przymiotnikiem mającym wiele znaczeń. W przypadku terminu “hard science” służy on podkreśleniu, że chodzi o naukę konkretną, badającą świat materialny przy pomocy rygorystycznych metod i dążącą do maksymalnego obiektywizmu sformułowań. Podobnie, hard SF oznacza fantastykę, w której zgodność z naukowym paradygmatem czasów jest przestrzegana tak ściśle, jak to tylko możliwe. Jeśli dzieło stoi w sprzeczności ze stanem wiedzy w chwili pisania (violates the scientific understanding at the time of writing), to nie jest to już hard SF. Dla takiej literatury, która zamiast “twardej” posiłkuje się nauką “miękką”, jak również (lub nawet przede wszystkim) dla utworów traktujących kwestie naukowe po dyletancku, instrumentalnie lub per noga, został w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku ukuty termin “soft science fiction”. [źródło]

W rzeczywistości nie ma ostrych granic, fantastyka w całym swoim bogactwie form bardziej przypomina widmo i tak jak w przypadku fal elektromagnetycznych, poszczególne jej zakresy można arbitralnie ponazywać – Present Day Tech, Ultra Hard (Diamond Hard), Very Hard, Plausibly Hard, Firm, Medium, Soft, Very Soft, Mushy Soft [źródło: Grading SF for Realism]. Szczerze mówiąc, gdybym chciał, jako naukowiec, kwalifikować znane mi powieści SF, to wątpię, czy znalazłbym bodaj jedną, która nie stoi w jakiejś sprzeczności z obecnym stanem wiedzy. Ale hard science fiction to nie publikacja w Nature, ani nawet artykuł popularno-naukowy. To już trzeci szczebel w dół na tej drabinie i jako pisarz zdaję sobie sprawę, że przesadny naukowy dogmatyzm szkodzi.

“Hard SF” czy “Hard-to-read SF”?

Język utworów SF jest niejednokrotnie bardzo trudny i przesiąknięty skomplikowanie brzmiącą terminologią. I dla wielu czytelników ten właśnie aspekt – zagęszczenie żargonu na tysiąc znaków – stanowi o stopniu “twardości” danego dzieła. Czy słusznie? Popatrzmy:

“Mark uśmiechnął się tryumfalnie. W końcu! Na dziesięć zmutowanych intronów aż cztery z tej partii okazały się cis, a laktaza już po pierwszym przejściu zaczęła wbudowywać chiralny polimer białkowy do ich operonów, inicjując kaskadę transformacyjną UPS-DNA w AHHA-DNA.”

Brzmi całkiem skomplikowanie, specjalistycznie i naukowo, nieprawdaż? Tyle, że jest to kompletna bzdura, którą wymyśliłem na potrzeby tego tekstu. Nie znam biologa lub genetyka, któremu po przeczytaniu takich bzdetów ręce nie opadłyby niżej kolan.

Czy zatem każdy czytelnik, bez wyjątku, może stwierdzić, że taka bądź inna powieść nie stoi w sprzeczności ze stanem wiedzy w momencie jej pisania, czyli że jest to hard SF, lub nie? Czy kwestia “twardości” danego dzieła może być sprawą indywidualną, tj. dla kogoś, kto ma małą wiedzę z biologi, chemii, fizyki będzie to hard, a dla kogoś z większą wiedzą już nie, bo przecież on wszystko zrozumiał? Nie, “twardość” SF nie jest kwestią indywidualnego odbioru tekstu przez danego czytelnika!

Kto zatem mógłby potwierdzić, że dana powieść jest hard SF, lub to wykluczyć, a następnie umieścić ją we właściwym miejscu na skali twardości? Problem w tym, że czytelników-erudytów z odpowiednio rozległą wiedzą za wielu nie ma. Jeżeli więc wydawca chciałby być uczciwy, to przed napisaniem na okładce czy w notce wydawniczej, że dana powieść to hard SF, powinien dać tekst do przeczytania przynajmniej jednemu specjaliście z każdej dziedziny, która jest w książce zaprezentowana. Oczywiście powinni to być ludzie, którzy są jednocześnie fanami SF, aby nie podchodzili do tego jak do publikacji naukowej, bo nie w tym rzecz.

Nie sądzę jednak, żeby jakiemukolwiek wydawcy chciało się to robić, bo i po co? Tekst brzmi bardzo mądrze, roi się w nim od nieznanych słów. Ciężko się go czyta, co może tylko czytelnika utwierdzić w przekonaniu, że jest to strasznie mądre. Tyle, że jak pokazuje ten mój przykładowy fragment, może to być całkowicie bez sensu… Będzie to “hard-to-read pseudo-SF” ale nigdy nie będzie to “hard SF”.

Oczywiście hard SF potrafi być hard to read  i w rzeczy samej nierzadko bywa. Ale to już zależy od talentu oraz literackiego warsztatu autora. Jeżeli ktoś jest świetnym doświadczalnikiem, lecz beznadziejnym lektorem, na którego wykładach studenci chrapią, to i ewentualny pisarz będzie z niego najprawdopodobniej marny. Albo może być kimś pokroju Carla Sagana lub Stephena Hawkinga, komu przedstawianie skomplikowanych konceptów w strawny dla laika sposób przychodzi z łatwością. “Easy-to-read hard SF” jest całkiem realna. Jeśli się chce, to można.